2013 – MY ROCK

okladka Placebo ? prysznic w samo serce

Cztery lata po ?Battle for the Sun?, Placebo powracają w świetnej formie wraz z ?Loud like love?. Jest to siódmy album studyjny, jednocześnie Indie i głęboko nowoczesny, który pokazuje różne oblicza miłości z rozbrajającą prostotą. Bardziej wrażliwe niż kiedykolwiek, trio uczyniło nam zaszczyt udzielenia swojego pierwszego światowego wywiadu od momentu poczęcia tego klejnotu rocka alternatywnego.
Placebo powróciło rok temu w pełnej formie podczas szczególnie intensywnego koncertu na Rock en Seine. Wydawało się, że czerpaliście sporo przyjemności na scenie tamtego wieczoru…

Brian Molko (śpiew, gitara): Sądzę, że nasza energia została nakarmiona procesem twórczym, w którym byliśmy zanurzeni. Ten koncert miał miejsce w momencie, w którym pracowaliśmy nad nowymi utworami z EP ?B3?. Wtedy, byliśmy w studio żeby nagrać singiel, jeden tytuł. Później, pomyśleliśmy że fani będą chcieli posłuchać czegoś więcej, tak też pojawiła się idea tej EP. Właśnie wtedy, podczas pracy w studio nad ?B3? pojawił się pomysł pracy nad nowym pełnym albumem. Podstępnie zakiełkował w naszych duszach. Nie wiedząc tego, byliśmy już w trakcie pisania ?Loud Like Love?. I właśnie w samym sercu tego wiru twórczego pojawił się koncert na Rock en Seine. Nieświadomie, na naszą wydajność miały wpływ wszystkie dobre rzeczy, które równoległe rozwijały się w studio. W przeszłości, zawsze mieliśmy wszystko zaplanowane, ale teraz po raz pierwszy wszystko potoczyło się naturalnie. Placebo stało się pewnego rodzaju dzikim zwierzęciem, chcę przez to powiedzieć, że odtąd podążamy za instynktem. Dostarczyło to nowego dynamizmu i sprawiło, że wszystko jest znowu porywające. I dlatego, to normalne, że byliśmy w takiej formie we Francji, skoro ten kraj jest trochę naszym drugim domem.


Stefan, tuż przed wyjściem na scenę przyznałeś się do bycia trochę zdenerwowanym z powodu tego koncertu na Rock en Seine.

Stefan Olsdal (gitara basowa): Tak, ale to bardzo zdrowe, odczuwać takie zdenerwowanie przed wyjściem na scenę. Nawet dziś, cały czas mam tą samą kulę w brzuchu, co podczas naszego pierwszego show w małym barze.
B.M: Ja tak samo, też odczuwam niepokój przed koncertem. Chcę powiedzieć, że nawet teraz jestem bardzo zdenerwowany udzielając tego wywiadu. Jak już powiedział Stefan, jest to zdrowy stres, oznacza to, że zawsze odczuwamy ryzyko, że nie bierzemy nic na pewniaka, że oddajemy się w całości temu, co robimy. Nie jesteśmy niepokonani, każdy dzień w Placebo jest wyzwaniem i tym, co popycha nas naprzód. Bez tego kłębka nerwów nie byłoby już tego uczucia nagłości, które charakteryzuje naszą muzykę.

KONCENTROWANIE SIĘ NA MUZYCE

?B3? brzmi inaczej niż ?Loud Like Love?. Czy należy postrzegać tą EP jako eksperymentalną dygresję?
B.M: Ogólnie rzecz biorąc, pisanie nowych kawałków odbywa się na takiej zasadzie, żeby się nie powtarzać. W tej perspektywie zaczęliśmy pracę nad ?B3?, to znaczy, próbując wszelkimi środkami uniknąć automatyzmów i zapominając o naszych starych nawykach. Był to sposób do naszego ponownego odkrycia, zaskoczenia samych siebie.
S.O: Ta EP zmieniła sposób w jaki postrzegamy naszą muzykę i bez wątpienia wpłynęła na pisanie ?Loud Like Love? otwierając przed nami nowe perspektywy.
B.M: To trochę dziwne, ponieważ jest to pierwszy wywiad jakiego udzielamy na temat tego albumu i nawet nie przeanalizowaliśmy tego procesu do końca. To wszystko jest bardzo świeże, ciężko nabrać dystansu. Nie przeanalizowaliśmy jeszcze ?Loud Like Love?, staramy się zrozumieć, co doprowadziło nas do zrealizowania tego albumu. Może ty nam pomożesz (śmiech).
S.O: Ciężko było na początku poukładać wszystko, dlatego przez długi okres czasu nie nagrywaliśmy razem niczego nowego. Z mojej strony pojawił się pewien niepokój, być może obawiałem się, że nie będę miał już nic do powiedzenia. Ale Brian przekazał nam swoją energię i proszę, mamy album.
?Loud Like Love? został nagrany w Londynie, w miejscu, gdzie zrealizowaliście ?Meds?. Co sprawiło, że tam wróciliście?
B.M: Studio RAK jest miejscem szczególnym, to trochę jak podróż w czasie. Nie ma ono nic wspólnego z innymi profesjonalnymi studiami, które są zazwyczaj eleganckie i luksusowe. Ma ducha rock?n?rolla z lat 70. To trochę niekomfortowe, te wiekowe meble, tak bardzo oddalone od nowoczesnych kanap, które można spotkać w tego typu miejscach. Ale to akurat coś, co lubimy. Wszystko jest tam dla muzyki, bez zbędnej przesady.
S.O: Tak jakby to miejsce nie zmieniło się od momentu powstania w 1976 roku.
B.M: Można się tam całkowicie skupić na muzyce, bez obawy bycia rozproszonym przez coś innego. Ale nasz powrót tam jest związany głównie z tym, że nie znaleźliśmy miejsca, które oferowałoby tak dobre warunki do nagrania partii perkusyjnych.
Steve Forrest (perkusja): To było niesamowite, drewno, przestrzeń. Mój instrument brzmiał jak nigdy wcześniej!
B.M: To coś, czego nauczyło nas doświadczenie. Znajdowanie miejsca, gdzie perkusja brzmi dobrze jest niezbędne, popycha nas do jak najlepszej pracy. Nazywam to trampoliną do inspiracji (śmiech).

MŁODZI I NIEWINNI
Na płycie ?Loud Like Love? można znaleźć tą szczególną czułość Indie, która była obecna na waszych pierwszych albumach, ale jednak bardzo współczesną.
B.M: Myślę, że nasz producent Adam Noble, pomógł nam odnaleźć naszą naturę. Jest fanem Placebo, i nawet jeśli nie powiedział tego nigdy wprost, myślę, że chciał stworzyć album, który przedefiniowałby karierę zespołu. Popchnął nas do wykorzystania naszych zalet, domen, w których sami siebie pokonujemy, aby je potem odpowiednio połączyć. Ciężko to opisać, ale stworzył pewien rodzaj synergii wewnątrz grupy, w taki sposób, że to nagranie było uczuciem niewiarygodnie pozytywnym. Nie była to praca, tylko pasja. Pamiętam, że każdego wieczoru, w taksówce która odwoziła mnie do domu, byłem zaskoczony faktem, że muzyka nadal przyprawia mnie o dreszcze. Jakie to szczęście, wstawać co rano żeby grać. Ta magia nadal jest i zachowuje naszą młodość i niewinność.
S.O: Ciężko mi to wszystko przeanalizować, ale gdzieś głęboko mam wrażenie, że ?Loud Like Love? jest albumem, który Placebo od zawsze chciało stworzyć. Jest naprawdę pełny i jest być może tym, który określa nas najlepiej, w takim sensie, że nie odczuwaliśmy żadnego zewnętrznego wpływu. Brzmi jak Placebo i jest czymś z czego jestem najbardziej dumny. Jeśli miałbym porównywać, powiedziałbym, że Placebo było ciałem oczekującym na przeszczep. Zatem Adam Noble stał się organem pasującym idealnie. ?Loud Like Love? jest dowodem, że przeszczep się udał, nie było odrzucenia, jedynie całkowita asymilacja z ciałem. Zrozumiał nas perfekcyjnie i zabrał nas, gdzie było trzeba.
B.M: Jest to coś, co może mieć związek z wiekiem, bo pierwszy raz pracujemy z producentem młodszym od nas. Nasi poprzedni współpracownicy byli osobami innej generacji, którzy wyrośli na kasetach i starodawnych technikach. Byli zatem zmuszeni do przyzwyczajenia się do ProTools i nowych technologii. Z Adamem było odwrotnie. Umiał pracować z komputerami, wiedział dokładnie jak ich używać. Zmusił nas do rzeczy zupełnie nowych, jak na przykład używania telefonów i tabletów jako instrumentów. Odkrywanie tego było odświeżające, jak również stanie się na nowo dzieckiem (śmiech).

ZESPÓŁ HIPISÓW
Mówiąc o ?Loud Like Love?, tytuł otwierający album zapisuje się na liście klasyków zespołu.
S.F: Pojawił się sam, łatwo, jakby sam się stworzył. Byliśmy wtedy w Hiszpanii, późną nocą, nadzy, grając jam, próbując znaleźć dobrą linię gitarową. Mieliśmy przebłyski ?Loud Like Love?. Podnieceni, nagraliśmy ten kawałek następnego dnia.
B.M: Była między nami realna spójność, ta bardzo rzadka alchemia, kiedy każdy członek zespołu ma tą samą wizję i pracuje bez potrzeby komunikacji. To naprawdę piosenka, która nas wybrała. Nie na odwrót. Mocno wpłynęła na płytę, wskazała drogę, którą musimy podążać.
Tematyka miłości, w albumie, pojawiła się właśnie z tego kierunku?
B.M: Zdecydowanie. Ale nie jest to 10 piosenek w konwencji „kocham cię skarbie”. Są o dziwnej miłości i święcie złamanych serc, szczególnie ostatnie piosenki albumu. Potrzebowaliśmy sporo odwagi, żeby mówić otwarcie o miłości. Nie chcemy zamykać się w stereotypie takiego gatunku. Ale gdzieś za mrocznymi ubraniami, uważam, że jesteśmy niczym innym jak zespołem hipisów (śmiech)!. Możesz używać czerni do woli, ale nie ukryjesz jej wewnętrznego blasku.
Niektóre tytuły są poruszające, szczególnie „Hold On To Me”…
B.M: Jest to piosenka, która mówi o braku miłości i reakcji ludzkiego bytu na coś co może być nazwane pragnieniem. Narrator jest pierwszoosobowy, później w połowie kawałka pojawiają się z nikąd struny. Jest to transformacja, wejście w duchowość, jakby narrator był jednością ze światem i ludzkością, świadomy bycia częścią czegoś większego niż sam pragnie. Jest to mój sposób na mówienie, że miłość przenika ludzi.
To bardzo buddystyczne…

B.M: Hmm, racja. Buddyzm miał ogromny wpływ na mój sposób myślenia… Sprawił, że patrzę na rzeczy z innej perspektywy. Brawo, masz rację, istnieje realne połączenie między Buddyzmem i piosenką, która zajmuje się poszukiwaniem, które zaprowadzi nas do czegoś bardziej istotnego niż wszystko co dotychczas mieliśmy.

FLEETWOOD MAC VS RADIOHEAD
Słowa „Rob The Bank” wydają się być echem dla „Follow The Cops Back Home”. To celowe?
B.M: Tak naprawdę zauważyliśmy to, po nagraniu i zmiksowaniu piosenki. Pewien przyjaciel powiedział mi o tym jako pierwszy. Tematyka „Rob The Bank” jest prosta, ale bardzo głęboka. Mówi: „Możesz popełnić najgorszą zbrodnię, przestępstwo i kradzież, jeśli tylko wrócisz do domu żeby mnie kochać”. Nie ma to nic wspólnego z recesją, kryzysem ekonomicznym i zamieszkami jakie miały miejsce w Anglii. Obrabowanie banku jest jedynie pretekstem żeby wyrazić uczuciową potrzebę.
Jedna z najlepszych piosenek „Begin The End” jest bardzo progresywna. Zaczyna się z pewną kruchością i kończy psychodelicznym chaosem, jakby wkraczała w złą drogę.

B.M: Połączenie z psychodelą jest interesujące, ponieważ pierwsza wersja była bardzo długa, miała ok 25 minut. Była hipnotyczna. Stefan powiedział, że doświadczył transcendentnego uczucia. Był to rodzaj dziwnego jamu, coś pomiędzy Fleetwood Mac a Radiohead (śmiech). Czego chcesz, moją pierwszą muzyczną miłością był psychodeliczny rock. Będąc nastolatkiem, słuchałem Grateful Dead, paląc (śmiech). Ta piosenka mówi o bólu, gdy dociera do ciebie że twój związek się skończył. Nie możesz już ukryć faktu, że jest skazany na wymarcie i wtedy zaczyna się początek końca… Dosłownie, można powiedzieć że głównym tematem jest akceptacja.

Kim jest Bosco o którym mówisz w piosence i kto się tobą zaopiekował, kiedy byłeś pijany?

B.M: (długa niezręczna cisza). Ciężko, bardzo ciężko odpowiedzieć na to pytanie. To taki osobisty tekst… Jest pełen żalu… Myślę, że jest to najbardziej intymna i szczera piosenka jaką kiedykolwiek napisałem. Jest to sposób na szczere przeprosiny dla pewnej osoby… Ciężko mówić mi więcej na ten temat, nie jestem w stanie zdradzić więcej. Nigdy nie byłem tak wrażliwy w piosence. Jak tak sobie pomyślę, w erze „Nancy Boy”, w latach 90., nigdy nie przypuszczałem, że nasz zespół będzie w stanie stworzyć piosenkę jak Bosco. Jest tak odległa od momentu, w którym zaczynaliśmy…

TŁUMACZENIE: KAROLINA


Dodaj komentarz