2016 – NOVINKY.CZ – Stefan

Stefan Olsdal z zespołu Placebo: Tworzenie nie jest demokratycznym procesem

Brytyjska kapela Placebo podczas obecnej trasy koncertowej świętuje dwudziestolecie wydania swojego pierwszego albumu zatytułowanego „Placebo”. Z tej okazji zespół wydał również album „A Place For Us To Dream”, który stanowi swoistą kompilację wybranych utworów z poprzednich siedmiu płyt. We wtorek kapela wystąpiła w Pradze. Niecałą godzinę przed koncertem basita Stefan Olsdal udzielił nam wywiadu.

Świętujecie dwudziestolecie wydania waszego pierwszego albumu, ale z wokalistą Brianem Molko tworzycie ten zespół od prawie 25 lat. Czy kiedykolwiek myśleliście o zakończeniu kariery?
Nie. Ale wrócę do początku. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy nie byłem pewiem, czy między nami istnieje jakaś więź. Ale gdy zaczęliśmy ze sobą rozmawiać od razu zdałem sobie sprawę, że mamy wiele wspólnego. Pewnego dnia usiedliśmy żeby napisać piosenkę. Okazało się, że potrafimy wzajemnie się uzupełniać. Nie tylko rozumieliśmy muzykę, ale czułem, że Brian ma wiele cech które ja także posiadam. I na odwrót.

Co na przykład?
Moim zdaniem Brian pisze dobre teksty. Ma również wizje i niecodzienne pomysły. Ja raczej podchodzę do komponowania bardziej fachowo. Potrafię grać na wielu instrumentach i proponuję różne rozwiązania z nimi związane.

Pamiętasz, kiedy usłyszałeś śpiew Briana po raz pierwszy?
To było w małym pubie w południowej części Londynu. Okropna dzielnica. Sam pub był bardzo ciasny i miał beznadziejne nagłośnienie. Ale spośród hałasu i kiepsko brzmiącej muzyki udało mi się wychwycić czysty śpiew. Pomyślałem, że to niezwykły głos. Podszedłem wtedy do perkusisty i powiedziałem, że gram na basie. Zapytał, czy nie chciałbym dołączyć do zespołu. I tak to się zaczęło.

Jak to jest, że tylko wy dwoje tworzycie serce Placebo? Wasi perkusiści często się zmieniali, a pozostali muzycy grają z wami tylko na koncertach.

Niektórzy nasi perkusiści chcieli być kimś więcej niż tylko perkusistami.

Przeszkadzało wam, że chcieli mieć wpływ na tworzenie muzyki?
Z każdym to był odrębny przypadek. Nasz ostatni perkusista Steve Forrest chciał po prostu kontynuować swoją karierę. Odszedł ponieważ zdecydował się pójść w zupełnie inny kierunek muzyczny. Nasz drugi perkusista również założył własny zespół i rozstaliśmy się z nim w dość nieprzyjemnej atmosferze. To było przykre odejście.
Wiesz, Placebo pojawiło się tak właściwie pomiędzy mną i Brianem w jego domu. Graliśmy na miniperkusji i zniszczonych gitarach. Mieliśmy nawet gitarę tylko z jedną struną. Zawsze byliśmy ja i on. Perkusiści przychodzili do studia żeby nagrać swoją partię i odchodzili. Cała reszta zależała tylko od nas. Ja osobiście czuję się bardziej komfortowo, kiedy jest jasne, że kapela to tylko my we dwoje. Nawet pomiędzy dwojgiem ludzi jest już wystarczająco skomplikowanie, a co dopiero kiedy w proces tworzenia włączają się kolejne osoby. Nie zawsze wszystko jest demokratyczne. Kiedy troje osób pracuje ze sobą to nie oznacza, że każdy wnosi jednakowo swoją część. We dwoje to po prostu lepiej funkcjonuje. Dlatego jesteśmy sercem zespołu.

Wracacie czasem do tego co stworzyliście przez te wszystkie lata?
Nie, staramy się nie wracać do tego co było. Ta trasa jest dla nas wyzwaniem ponieważ chcemy grać nowe piosenki. Zamiast tego gramy jednak kawałki, które mają dwadzieścia lat. Już niedługo mamy nadzieję spojrzeć znowu w przyszłość.

W tym roku wydaliście dokument o trasie koncertowej po Syberii, gdzie byliście dwa lata temu. Panowała na tych koncertach inna atmosfera?
Czasami tak. Jesteśmy z Londynu, a tam publiczność jest mało wyrazista ponieważ ma okazję uczęszczać na koncerty wielu różnych zespołów. Kiedy grasz koncert w miejscu, do którego nie dociera zbyt wielu muzyków masz wrażenie, że ci ludzie to doceniają. Przygotowują dla nas różne niespodzianki. Publiczność przygotowuje się do zorganizowanych akcji. Byłem bardzo wzruszony, kiedy podczas koncertu w Parku Gorkiego w Moskwie ludziom udało się utworzyć tęczową flagę za pomocą świateł.

Waszym zdaniem, jeśli zespół nie chce grać w kraju, w którym panuje reżim polityczny z którym się nie zgadza nie jest to żadnym rozwiązaniem, ponieważ oznacza to zwycięstwo polityków i utratę fanów. Są nadal takie miejsca, w których nie chcecie wystąpić?
Są takie miejsca, jak na przykład Iran, gdzie chciałbym bardzo wystąpić, ale bałbym się o swoje życie. Trzeba myśleć racjonalnie, nie chcemy nikogo narażać na niebezpieczeństwo. Na przykład w Rosji mamy do czynienia z dość chaotyczną sytuacją polityczną. Nie wiadomo tak naprawdę kto sprawuje tam władzę i jak bardzo zaostrzona jest tam polityka. Jednak nie ma większego powodu, żeby tam nie wystąpić. Ale są też takie miejsca, gdzie za koncert poszlibyśmy do więzienia.

Byliście kiedyś w niebezpieczeństwie?
W Maroko grozili nam śmiercią, kiedy tam graliśmy. W Chinach o mało co mnie nie aresztowali ponieważ zeskoczyłem ze sceny do publiczności. Pomiędzy sceną a ludźmi była olbrzymia przestrzeń. Wydawało się to dla mnie śmieszne, ponieważ nie czuliśmy z ludźmi takiej więzi. Na dziesięć tysięcy fanów było tam około tysiąca policjantów. Powiedziałem im żeby poszli do diabła i zszedłem do ludzi. Ostrzegali mnie kilkakrotnie. Ale w trakcie koncertu jest ci wszystko jedno, wczuwasz się w sytuację i coś po prostu robisz. Na szczęście obyło się bez żadnych konsekwencji, ale chyba bym tego już nie powtórzył.

TŁUMACZENIE: KAROLINA
ŹRÓDLO