Wywiad Vice 17.01.2022

Placebo ma dość bezkrytycznego uwielbienia

Niloufar Haidari

„Staraliśmy się wyrazić siebie w sposób, jaki był nam potrzebny –  przebieraliśmy się i nosiliśmy makijaż”.

Placebo, czyli Brian Molko i Stefan Olsdal – nie chcą, aby wywiady odbywały się w formie wideorozmowy. W związku z tym przeprowadzam ten wywiad z każdym z osobna  przez telefon. Po 25 latach wspólnej pracy wolą rozmawiać oddzielnie. Brian i Stefan są też dokładnie tacy, jak sobie ich wyobrażacie: cyniczni, ale nie pozbawieni humoru. Molko często się śmieje w trakcie naszego wywiadu. W pewnym momencie, kiedy pytam go, gdzie jest nadzieja, bierze głęboki oddech, po czym wykrzykuje „Ooh la la!”

Biorąc pod uwagę motywy przewodnie ich nadchodzącego albumu, unikanie przez nich kamery nie jest niczym zaskakującym. Never Let Me Go, ósmy studyjny album kultowego zespołu (i pierwszy od dziewięciu lat), to celowe przemyślenia na temat współczesnego życia: życia w obliczu nieuchronnej katastrofy ekologicznej, na łasce współczesnego kapitalizmu opartego na inwigilacji i żądzy zysku.

Utwory, które do tej pory wydali, nie mają tradycyjnych teledysków, ale „wizualizacje”; są to nieruchome zdjęcia Molko i Olsdala, na które zostały nałożone filtry, dzięki czemu wyglądają jak stary wygaszacz ekranu systemu Windows.  Dla zespołu, który od połowy lat 90. był utożsamiany z olśniewającym, psychoseksualnym wizerunkiem (kto mógłby zapomnieć o teledysku do „Nancy Boy” lub kultowym już wiśniowo-czerwonym obrazie do utworu „Teenage Angst”?) może się to wydawać niezwykłą zmianą kierunku.

„Mieliśmy mnóstwo czasu, żeby przemyśleć wymagania, jakie są wobec nas stawiane – bycie fotografowanym, bezkrytycznie uwielbianym i obserwowanym – i zastanowić się nad tym, jak się z tym czujemy” – mówi Molko. Jego głos ma zniewalający urok – podobny do kultowego, piskliwego głosu, w którym śpiewa. „Wydaje mi się, że jesteśmy trochę mniej skłonni do poświęcenia naszych uczuć i siebie dla zespołu”.

Ludzie zawsze mieli obsesję na punkcie wizerunku Placebo. Ale teraz mają już taką samą obsesję na punkcie samych siebie. „Myśleliśmy też o tym, jak nikt nie jest w stanie zaprezentować się w dzisiejszym świecie bez jakiegoś filtra, więc postanowiliśmy przyjąć tę estetykę, którą narzuca Instagram i nagiąć ją tak mocno, jak to tylko możliwe, za pomocą zniekształceń i filtrów” – mówi Molko. „Uznaliśmy, że dzięki temu stworzymy obrazy
z odpowiednim wydźwiękiem, co pomoże nam uporać się z powracającą nieśmiałością”.

Ktoś na tyle odważny, by u szczytu okresu wzmożonej popularności kultury brytyjskiej, założyć do występu w programie telewizyjnym CD:UK skórzaną spódnicę i t-shirt z napisem „hipokryta”, niekoniecznie może od razu wołać sobą „jestem nieśmiały”. Dlatego też blask Placebo wynika po części z faktu bycia zbyt niezwykłym zespołem, by można go było łatwo zaszufladkować.

Jako nastolatka, słuchałam zarówno britpop’u, grunge’u i wielu innych gatunków pomiędzy (szaleństwo!). To, co przyciągnęło mnie do tych czarujących chłopców noszących cienie do powiek,  śpiewających o narkotykach
i biseksualności, było poczuciem, że to, co robią, nie jest przygotowanym wcześniej oświadczeniem , lecz wyrażeniem samych siebie.

 „Zdecydowanie trafiłaś w sedno” – potwierdza Molko. „Ten filozoficzny sprzeciw wobec Britpopu i subkultury chłopięcej był wytworem dziennikarzy, który miał  nadać temu, co robimy, pewien kontekst, a my tylko
staraliśmy się wyrazić siebie w sposób, jaki był nam potrzebny –  przebieraliśmy się i nosiliśmy makijaż. Britpop podążał za pewną tradycją i przypuszczam, że my podążaliśmy w innym kierunku.”

Próba zaszufladkowania artystów do schludnych i uporządkowanych gatunków ma miejsce (prawdopodobnie) odkąd rozpoczęło się tworzenie muzyki. To, co wydaje się zmieniać na przestrzeni wieloletniej kariery Placebo, to stale rosnąca tendencja ludzi do dobrowolnego kategoryzowania się w taki właśnie sposób. Algorytmy technologiczne coraz bardziej determinują współczesne życie, dlatego też stało się ono bardziej rozproszone i samotne; prawdziwe poczucie osobowości zastąpiły międzyplatformowe wyznaczniki tożsamości .

„Jedyne, co lubię w pudełkach to pedały gitarowe, które otaczają mnie w moim studio – świetnie w nich wyglądają”, chichocze Olsdal, kiedy przedstawiam mu swoją teorię. „Myślę, że sposób jaki wybraliśmy, aby się zaprezentować, opiera się na nieujawnianiu wszystkiego od razu… Po prostu interpretuj jak chcesz i twórz własne pomysły. Placebo nigdy nie dążyło do szufladkowania siebie, ani kogokolwiek innego”.

Po rozstaniu z ich długoletnim perkusistą Stevem Forrestem w 2015 roku i świeżo po wyczerpującej dwuletniej trasie z okazji 20-lecia zespołu, która szybko  przekształciła się w „bezduszne przedsięwzięcie”, nowy album narodził się zarówno z obaw, jak i podniecenia. „Zaczęliśmy czuć się jak woskowe podobizny samych siebie”, mówi Molko, „przemieszczaliśmy się po świecie w celach rozrywkowych. Myślę, że gdy pojawiło się pytanie o to, jakie barwy i paletę dźwiękową będzie mieć nowa płyta zareagowałem na tę komercyjność”.

Z drugiej strony zakończona niedawno trasa koncertowa sprawiła, że ​​Olsdal stracił pewność siebie i rozczarował się zespołem. Grali bowiem te same piosenki z przeszłości, koncert za koncertem. „Kiedy spotkaliśmy się ponownie, aby rozpocząć tworzenie nowego albumu, z mojej strony pojawił się niepokój… Nie wiedziałem, czy mam w sobie to coś” – wyznaje. „Brian z kolei był pełen entuzjazmu i kiedy pokazał mi zdjęcie, które stało się okładką, po prostu poczułem się dobrze. W pewien sposób zostawiłem coś za sobą i spojrzałem w przyszłość”.

Gdy spotkali się sami w domowym studiu Olsdala z czystą kartą i po raz pierwszy bez trzeciego muzyka, Brian i Stefan zdali sobie sprawę, że w zasadzie mogą robić, co tylko chcą. Podłączyli wszystko, czym dysponowali, w tym wiele klawiszy i „spędzali całe dnie, wpadając w odmęty dźwięków tworzonych za pomocą pedałów gitarowych”.

Zespół porzucił swój normalny proces twórczy (pójście do sali prób na trzy miesiące, jammowanie, pisanie, a następnie wejście do studia) na rzecz robienia wszystkiego od tyłu. Tytuły piosenek wybrano, zanim piosenki zostały napisane. Okładkę albumu wytypowano przed jego powstaniem. „Jeśli chodzi o mnie, to chciałem wywołać pewien dyskomfort” — rozmyśla Molko. „Mój przyjaciel i mentor David Bowie zawsze mawiał: „jeśli czujesz się komfortowo, to znaczy, że robisz to źle”.

Album “Never Let Me Go” stanowi opartą na syntezatorach ścieżkę dźwiękowa wizji końca świata: społeczeństwa zdefiniowanego przez klaustrofobiczny horror, nieukojone przygnębienie i radosne lecz krótkie przebłyski nadziei. Singiel „Surrounded by Spies” emanuje paranoją i rozczarowaniem wobec świata, w którym znalazł się jego narrator; „Happy Birthday In The Sky” nawiązuje do rozpaczliwej melancholii, którą znajdziemy na wydanej w 2006 roku płycie Meds; natomiast w utworze „This is What You Wanted” wyraźny głos Molko wyraża cichą, gniewną i pogardliwą rezygnację.

Na albumie znajdziemy jednak także przebłyski słabego, zimowego słońca: w „The Prodigal” usłyszymy radosne smyczki zainspirowane utworem „Eleanor Rigby” zespołu The Beatles, a „Try Better Next Time” to ciekawie optymistyczna piosenka o końcu (ludzkiego) świata z powtarzającym się refrenem „Grow fins / Go back in the water” prezentującym się jako mrocznie komiczny sposób na zbliżającą się apokalipsę.

„Kiedy mówię o środowisku, to uważam, że ludzie nie powinni mnie słuchać, ponieważ cierpię na klimatyczną depresję… Rozglądam się i trudno jest nabrać mi optymizmu” – mówi Molko. „Myślę, że dla ludzi ważne jest, aby mieć nadzieję i nie chcę uchodzić za jakiegoś zwiastuna zagłady, niemniej jednak zastanawiam się, czy niestety minęliśmy już punkt, z którego nie ma powrotu”.

Olsdal jest w tej kwestii nieco bardziej optymistyczny. „Jako ludzie jesteśmy bardzo skomplikowani – jest w nas duch walki. Nawet gdy masz zły dzień, to następnego dnia budzisz się i ruszasz przed siebie, żeby zrobić coś dobrego”

Kiedy Molko i ja kończymy naszą rozmowę, żebym mogła zadzwonić do jego kolegi z zespołu, szyderczym tonem mówi mi, żebym „zapytała Stefana o tajemnicze mięso”, ale nie rozwija tematu. Niestety Olsdal wydaje się nie mieć pojęcia, o czym mówię, a tajemnicze mięso pozostaje ostatecznie tajemnicą. Jakoś czuję, że to pasuje im obojgu.

Źródło:

https://www.vice.com/amp/en/article/akv7v4/placebo-never-let-me-go-album-interview?fbclid=IwAR2rQJ6r3QzjPvCp403JuCkHkyYH875DdzTWwBEjhV3sLgvOocAWuA9M2cM

Tłumaczenie: Karolina