Wywiad Rollingstone – Brian Molko/Stefan Olsdal

Placebo opowiadają o “brutalnym” powrocie wraz z nowym albumem “Never Let Me Go”

W związku ze zbliżającą się premierą albumu „Never Let Me Go”, Brian Molko oraz Stefan Olsdal opowiadają o procesie twórczym ich nowego krążka, na który czekaliśmy prawie dziesięć lat.

Emma Garland

Skrywający się za zasłoną dymu z papierosów i kadzideł Brian Molko pyta, czy widziałam ostatnio jakieś zdjęcia Czarnobyla. Stół między nami jest zastawiony kubkami wypełnionymi mocną czarną kawą, a przestrzeń — przytulne studio we wschodnim Londynie, tuż pod pokojem, który Brian wynajął na czas lockdownu, aby pisać teksty — przypomina bardziej hipisowską miejscówkę niż lokal, w którym można by się spodziewać frontmana kultowego zespołu, takiego jak Placebo. Główne światło jest wyłączone, pozostałe lampy są przyciemnione,
a kanapy pokryte wzorzystymi narzutami. Jest godzina 11:00. „Brian będzie palił” – powiedziano mi przed wywiadem.

[Czarnobyl ] „Jest zdominowany przez naturę, a zwierzęta powróciły” – wyjaśnia Molko, siedząc ze skrzyżowanymi nogami, z papierosem elegancko wyważonym między dwoma palcami, tak jak zwykł wyglądać
w materiałach prasowych od połowy lat 90. „Jak myślisz, dlaczego tak jest? Ponieważ nie ma tam ludzi. To moja wizja świata za kilka tysięcy lat — planeta, na której zwierzęta mogą znów się rozwijać, a będzie tak ponieważ nieustannie ją niszczymy w imię zysku”.

Nic dziwnego, że takie tematy — katastrofa ekologiczna, plaga kapitalizmu, głębokie rozczarowanie całą ludzkością — często pojawiają się w naszej rozmowie. Są one centralnym motywem ósmego albumu studyjnego Placebo, „Never Let Me Go”, którego okładka przedstawia linię brzegową utworzoną z ciekawych, wielokolorowych kamyków. Molko natknął się na ten obraz, czytając o plaży w północnej Kalifornii, która była używana jako wysypisko wszystkiego, od kuchenek po samochody. Miejscowa ludność odkryła, że całe szkło zostało przetoczone i wyrzucone przez ocean, tworząc gładki kalejdoskop kamieni, który widać na okładce albumu.

Pomyślałem sobie: „Cóż za wspaniała historia o tym, jak wytrzymała jest przyroda” — mówi Molko. „Jak wielu ludzi, jako gatunek ogółem, działa na własną niekorzyść. Niszczymy miejsce, w którym żyjemy. Jesteśmy jedynym gatunkiem, który to robi. Ale natura jest w stanie się z tym uporać, oczywiście w dłuższej perspektywie
i bez udziału gatunku ludzkiego”.

Ukazujący się w marcu 2022 roku album „Never Let Me Go” to pierwszy krążek Placebo od prawie dziesięciu lat. Dopóki COVID nie zatrzymał na moment pędzącego świata, zespół spędzał czas koncertując. Światowa trasa koncertowa promująca ich poprzedni album, Loud Like Love z 2013 roku, natychmiast ustąpiła miejsca kolejnej, która celebrowała 20-lecie działalności zespołu. Wówczas, podczas pełnych refleksji koncertów zespół odkopał takie hity, jak „Nancy Boy” i „Pure Morning”, które można było usłyszeć na żywo po raz pierwszy od połowy lat 00. A wszystko ku uciesze oddanej publiczności złożonej z nastoletnich gotów, dorosłych „wyrzutków”
i milenialsów, których Molko, poprzez swoje teksty piosenek, nauczył znaczenia takich wyrażeń jak „special K”
i „burger queen”. Po pięciu latach spędzonych w nieustającej podróży, Placebo zderzyło się ze ścianą, która prawie doprowadziła do rozpadu zespołu.

Miałem zastrzeżenia co do tego albumu w oparciu o doświadczenie z minionych tras koncertowych” – mówi współtwórca albumu i multiinstrumentalista Stefan Olsdal. „Czułem, jakbyśmy powoli się zabijali, a ja po prostu nie wiedziałem, ile życia pozostało jeszcze
w zespole. Moja pewność siebie była na najniższym poziomie”.

Mamy tendencję do robienia wielu rzeczy, o które się nas prosi, niezależnie od tego, jak wpłynie to na nasze samopoczucie fizyczne i psychiczne, tak więc kontynuowaliśmy trasę” – dodaje Molko. „Pod koniec czułem się jak występująca małpa, którą wozi się po całym świecie”.

Odkąd Placebo wyrosło w południowym Londynie w 1994 roku z hałasu i tematyki dwupłciowości, zespół żył we własnym świecie. Ich wczesne piosenki poruszały kwestie nastoletniego buntu, załamania psychicznego, intensywnego zażywania narkotyków, pomieszania płci – a wszystko to w połączeniu z atmosferą tragedii
i tętniącego pożądania. Ich brzmienia były jednocześnie melancholijne i naglące, wykonywane z szybkością sugerującą, że desperacko próbują się gdzieś przedostać.

Zainspirowany wpływem brytyjskiego post-punka, a także eksperymentalnych zespołów rockowych, takich jak Sonic Youth i The Velvet Underground (Molko zaczął uczęszczać do Goldsmiths College po tym, jak dowiedział się, że uczył się tam John Cale), Placebo pojawiło się, gdy lata 90. łapały już swój ostatni hedonistyczny oddech. Debiutancki album zespołu, napisany głównie w mieszkaniu komunalnym w Deptford i wydany latem 1996 roku, trafił na 5 miejsce na listach albumów w Wielkiej Brytanii, co spowodowało wystrzelenie Placebo na sam szczyt Britpopu. Wśród morza chłopaków w strojach sportowych, Placebo — z błyszczykiem na ustach, ciasnymi T-shirtami, oraz językami wijącymi się wokół przekleństw tak, jak kręci się kosmyk włosów wokół palca — wyróżniało się pośród innych, uderzając we wszystko co było bardzo męskie w brytyjskim społeczeństwie.

Odkąd byliśmy mali, nie potrafiliśmy znaleźć dla siebie miejsca”, mówi Olsdal. „Dlatego też ten proces poszukiwania doprowadził nas do stworzenia naszego własnego świata”.

Sukces, jaki odniósł zespół jest po części zasługą wyjątkowego partnerstwa, które współzałożyciele Molko
i Olsdal, obaj obecnie po czterdziestce, pielęgnują od ponad 25 lat. Przychodzi mi na myśl termin „pokrewne dusze”. Jako autorzy piosenek, panowie uzupełniają się doskonale. Wykształcenie muzyczne Olsdala i jego talent do aranżacji dopełnia bardziej abstrakcyjne podejście Molko (cierpiąc na ataki bezsenności od okresu dojrzewania, Molko często pisze w półhalucynogennym stanie braku snu: „Wydaje mi się, że wówczas objawia się we mnie jakaś szalona wrażliwość ”, wyjaśnia. „Nie wiem dlaczego, ale melodie pojawiają się, kiedy obnażają się moje słabości”). Jako ludzie z kolei, Molko i Olsdal są bardzo do siebie podobni — nieco nieśmiali, z delikatnym głosem, z wzajemną miłością do wyróżniających się gwiazd rocka (PJ Harvey, Björk, Grace Jones, Bowie)
i głębokim szacunkiem dla tego, co wspólnie zbudowali.

Molko i Olsdal uczęszczali do tej samej szkoły w Luksemburgu (Molko urodził się w Belgii
i dorastał w wiosce w Luksemburgu; Olsdal urodził się w Göteborgu i przeniósł się do Luksemburga w młodym wieku), ale dopiero po przeprowadzce do Londynu spotkali się przypadkiem przed stacją metra.

Zaczęli komponować jako duet, używając tanich instrumentów klawiszowych i gitar,
w których brakowało strun. Robert Shultzberg, przyjaciel Olsdala z dzieciństwa, dołączył do nich jako perkusista w 1994 roku, ale odszedł wkrótce po wydaniu pierwszego albumu. Od tego czasu w zespole, w przypadku bębnów, jest pewna rotacja. Steve Forrest, ostatni perkusista Placebo, złożył rezygnację kilka lat temu.

Pod koniec trasy z okazji 20-lecia zespołu, Placebo znalazło się na rozstaju dróg: mogli albo wydać kolejny album albo się rozstać. Byli wypaleni i rozczarowani, ale Molko bardzo ostro zareagował na to uczucie. „Nigdy więcej bzdur, Brian”, powiedział do siebie. „Chodź, skup się”.

Kiedy przyszło do tworzenia albumu „Never Let Me Go”, Molko i Olsdal znaleźli się
z powrotem tam, gdzie zaczęli swoją przygodę: tylko we dwoje, otoczeni instrumentami (choć tym razem nieco droższymi), grając głośno.

W przypadku tego albumu instynkt Molko polegał na pozbyciu się posmaku wyzysku, który trasa koncertowa pozostawiła mu w ustach. „Chciałem zrobić coś, co miałoby w sobie pewną brutalność, czy to dźwiękowo, czy tekstowo”, mówi, odwołując się do jednego ze swoich ulubionych albumów, „Yeezus” Kanye Westa, jako przykładu muzyki komercyjnej doprowadzonej do skrajności. To, co faktycznie wyszło na nowym albumie, jest czymś bardziej „do słuchania”, niż wcześniej zamierzali. Trzynaście utworów z mieszanką metalicznego stoner rocka, post-punku i wspaniałych pianinowych melodii sprawia, że „Never Let Me Go” wydaje się być najsilniejszym albumem Placebo od lat.

Otwierający album utwór „Forever Chemicals” natychmiastowo wytrąca z równowagi brzmieniem, który jest trudny do umiejscowienia; seria dźwięków, które brzmią jak dzwony kościelne w cyborgicznej przyszłości (to dźwięk bębnów, przebiegający przez zaprogramowaną harfę z nakładką zniekształceń). To była pierwsza rzecz, którą napisali.
„W tej pętli było coś, co stało się swego rodzaju oświadczeniem woli”, mówi Molko. „Utwór jest melodyjny
i chwytliwy, ale jest też trochę brutalny. To był dla nas moment, w którym pomyśleliśmy, że „należy zacząć, jeśli chcemy iść dalej”.

To napięcie jest obecne w całym albumie, i wydaje się być stale na krawędzi, ponieważ manipuluje intymnością
i paranoją. Obciążony syntezatorem singiel „Beautiful James” opisuje romans poza heteronormatywnymi granicami, bolesny i porywający. Początkową inspirację dla utworu „Surrounded By Spies” Molko zaczerpnął
z odkrycia, że jego sąsiedzi go szpiegują, a następnie rozwinął je, by opowiedzieć o nowoczesnym nadzorze we wszystkich jego formach. „Przechodzimy przez miasto we śnie, nie zdając sobie sprawy
z tego, że możemy być śledzeni od progu domu do samego celu” – mówi Molko. „Pomyślałem sobie: „Jeśli moi dobrzy sąsiedzi mogą to robić, to co jeszcze jest na rzeczy?” To tylko mikroskopijna wersja tego, co dzieje się wszędzie”. W odpowiedzi na tę sytuację
w utwórze „Chemtrails” Brian fantazjuje o zniknięciu ze społeczeństwa po tym, jak „był zbyt długo widoczny”, natomiast w ponurym „Went Missing” wyobraża sobie kogoś, kto „zaginie żeby z tego żyć”. Poczucie niepokoju wdziera się w każdą szczelinę albumu, nawet
w ciszę, ale jest tam też poczucie determinacji.

Never Let Me Go” był tworzony fragmentami – część przed COVIDem, reszta pomiędzy kolejnymi lockdownami w Wielkiej Brytanii, co dawało rzadką okazję do postawienia rodziny ponad zespół (a w przypadku Molko, do napawania się wszystkimi dziesięcioma sezonami sitcomu „Pohamuj entuzjazm”.) W pewnym sensie ograniczenia narzucone procesowi tworzenia przez wiadome okoliczności pozwoliły na filtrowanie pomysłów oraz dawały więcej okazji do ponownego zapoznania się z napisanymi utworami ze świeżym podejściem. Słychać tę przestrzeń na płycie, która zawiera więcej chwil ciszy niż kiedykolwiek wcześniej. Obecne tam dźwięki są wielowarstwowe
i niezwykłe.

Spora część materiału powstała w domowym studiu Olsdala, gdzie pracowali w plątaninie laptopów, pedałów gitarowych, kabli i klawiszy – kształt piosenek był dyktowany ich fizycznym środowiskiem, a także przestrzenią nad nimi. „Powstawanie tego albumu mogę porównać do przebywania w kuchni z wszystkimi dostępnymi składnikami i używania wszystkiego po trochu. Myślę, że jesteśmy zespołem, który po prostu bawi się dźwiękami”, chichocze Olsdal.

Eksperymentowanie jest również obecne w wizualnym przekazie albumu. Grafika na okładce jest pikselowana
z jednej strony, jak obraz cyfrowy, który ma problemy z załadowaniem się w pełni. Teledysk do „Surrounded By Spies” jest kręcony z perspektywy kamer CCTV. Ich twarze – przefiltrowane i wypaczone – pojawiają się na grafice po raz pierwszy, w przypadku singli „Beautiful James” i „Surrounded By Spies”. Nigdzie w materiale nie widać wyraźnie Molko czy Olsdala, co wpisuje się w wszechobecny temat nadzoru, czy to przez kamery bezpieczeństwa (Londyn jest w końcu najbardziej monitorowanym miastem na Ziemi poza Chinami), czy przez sąsiadów, czy w końcu przez swoją własną hiper-czujność. Był to jednak również wybór bardziej praktyczny.

Pomysł zrodził się z pewnej odziedziczonej nieśmiałości” – przyznaje Molko. „Po czterech lub pięciu latach okazało się, że tak naprawdę nie zrobiliśmy żadnej sesji zdjęciowej, a obserwując otaczającą nas rzeczywistość zrozumieliśmy, że nikt nie wystawia już swojego zdjęcia na światło dzienne bez manipulacji obrazem. Wszyscy się chowamy, wszyscy projektujemy obraz siebie, który tak naprawdę nie jest naszym prawdziwym ja. I tak pojawił się pomysł, aby nagiąć tę estetykę do skrajności, [aby stać się] bardzo jasnym komentarzem na temat dzisiejszego rozumienia estetyki.”

Album narodził się z pragnienia zrobienia czegoś zupełnie innego – czegoś innego niż „Loud Like Love”, a także odmiennego od 20-letniego materiału, który zgromadził na swoim koncie zespół, a z którym szczególnie Molko ma dość napięte relacje.

Zawsze patrzę wstecz na to, co do tej pory napisałem i czuję, że mógłbym zrobić to lepiej, z wielu powodów: stylu życia, arogancji, oderwania od rzeczywistości, myślenia, że wszystko, co przełożysz na papier, jest genialne. To brawura i sztucznie wywołana pewność siebie, którą miałem w latach 90. i na początku XXI wieku” – mówi. „Teraz spoglądam wstecz i żałuję, że nie poświęciłem temu więcej czasu”.

Uderzające jest zatem, że wczesne inspiracje do nadchodzącego albumu mają zdecydowanie niewerbalne pochodzenie. Kiedy Molko natknął się na obraz plaży, który obecnie widnieje na okładce albumu, zabrał go
i pokazał Olsdalowi. Wówczas “Never Let Me Go” zaczął nabierać pewnego kształtu. Nie jako dźwięk czy koncept — ale jako uczucie. Olsdal, kiedy już to dostrzegł, poczuł ulgę, jako swoje pierwsze odczucie związane z tym albumem.

„Przeniosłem się w pewną przestrzeń: w której nie istniał czas, gdzie nie było innych ludzi. Była to po prostu piękna scena, w której natura obrała swój bieg”, mówi. „Nie ma nikogo, kto by się wtrącał, żadnego bagażu doświadczeń, żadnej naszej historii, żadnych naszych problemów. Czysta karta od czasów ostatniego albumu, który był dość niespokojny – a obraz to wszystko sobą reprezentował.”

Dla Briana Molko, który cierpi na „depresję klimatyczną” i jest tak przygnębiony sytuacją polityczną w Wielkiej Brytanii, że pracuje nad odzyskaniem swojego obywatelstwa europejskiego, obraz ten przedstawia także jego przemyślenia na temat ludzkości w ogóle. „Nasza obsesja na punkcie wzbogacania się, ta filozoficzna postawa, że jest to rzeczywiście coś wartego zachodu, jak sądzę, w końcu sprawi, że wyginiemy. I w pewnym sensie nie wyobrażam sobie innego gatunku na planecie, który by na to bardziej zasługiwał” – mówi z cynicznym uśmiechem, dodając, że ludzie nie powinni go traktować zbyt poważnie, ponieważ „w tym momencie potrzebujemy nadziei”. . Jednak to nie powstrzymuje go przed chęcią „odstawienia hrabiego Lucana” i zniknięcia w eterze, jak jego narrator w „Went Missing” [przyp. tłum. – hrabia zasłynął nagłym zniknięciem w 1974 r. po zabójstwie opiekunki swoich dzieci; nigdy nie odnaleziony; w języku angielskim wyrażenie <do Lord Lucan> oznacza zniknąć lub zaginąć].

Coraz częściej myślę, że potrzebuję ciszy i spokoju, aby oddać się pasji” – mówi Molko. Na początku 2021 roku po prawie trzech dekadach Brian opuścił Londyn i osiadł w bardziej sennym miejscu w Europie. „Mam nadzieję, że za dziesięć lat znajdziesz mnie na skrawku ziemi na jakiejś wyspie, gdzie będę kąpał się w deszczówce i uprawiał własne warzywa. W takim miejscu chciałbym osiąść na stałe”.

Tłumaczenie: Karolina

Źródło: https://www.rollingstone.co.uk/music/placebo-on-their-return-and-brutal-new-album-never-let-me-go-brian-molko-10437/