Brian Molko – wywiad DIY Magazine – 18.02.2022

Obecni na scenie od ponad 25 lat, Placebo są pełni energii jak nigdy dotąd. Na swoim ósmym albumie „Never Let Me Go” szykują się do nadchodzącego końca świata.

Tekst: Alex Cabré Zdjęcia: Mads Perch

18.02.2022

Tam, gdzie istnieje kultura, zawsze współistnieje kontrkultura, a od lat 90. kontrkultura oznaczała Placebo. Założony w 1994 roku przez wokalistę i gitarzystę Briana Molko oraz multiinstrumentalistę Stefana Olsdala zespół bardzo szybko znalazł się na szczycie popowej sceny muzycznej, kiedy niespełna dwa lata później wydał swój debiutancki album zatytułowany „Placebo”. Huragan jadowitego alt-rocka zwany „Placebo” osiągnął szczyt na brytyjskich listach przebojów plasując się na piątym miejscu. Zespół zaprezentował się jako trio zdeprawowanych nowych gwiazd brytyjskiego ekosystemu muzycznego (skład uzupełnił perkusista Robert Schultzberg). U szczytu imprezowego i pijanego nurtu Britpopu, Placebo, ze swoimi jadowitymi dźwiękami i melancholijnymi osobowościami, stanowiło ciekawą alternatywę.

Zainspirowany brudnymi brzmieniami Depeche Mode i Sonic Youth,, frontman zespołu Brian Molko, który już jako nastolatek zajął się grą na gitarze, dość szybko przeniósł się do Londynu, aby studiować aktorstwo w Goldsmith College. Tam przypadkowe spotkanie ze Stefanem – wykształconym muzykiem, który kiedyś był kolegą szkolnym Briana – zapoczątkowało twórczą współpracę, która trwa do dziś: w przyszłym miesiącu ukazuje się ich pierwszy od prawie dekady pełny album z nowym materiałem – zatytułowany „Never Let Me Go”.

Podczas rozmowy telefonicznej w leniwy niedzielny wieczór, Brian wraca myślami do tamtych wczesnych lat. Tak pozytywny odbiór ich debiutu był dla niego i Stefana szokiem – opowiada DIY.

Naprawdę czuliśmy się, jakbyśmy wszystkich oszukali” – śmieje się. „Oszukaliśmy kogoś, aby dał nam budżet na nagranie albumu i jak niegrzeczne dzieci w wieku szkolnym, czuliśmy, że prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw. Kiedy okazało się, że album odniósł sukces, niezwykle entuzjastycznie złapaliśmy cały ten rock’n’rollowy tort i rzuciliśmy się na niego. Nie wyobrażałem sobie, że przetrwamy. Myślałem, że żyję w alternatywnej rzeczywistości, wiesz? Myślałem, że leki zadziałały lepiej niż zwykle.”

To, co wyróżniało Placebo, spośród wychylających browarki rówieśników z bokobrodami, było w takim samym stopniu związane z ich wyglądem, jak i prezentowaną melodią. Ze swoimi niewinnymi oczami i smukłą, bladą twarzą osadzoną pod miękkim, czarnym bobem, młody Brian emanował androgyniczną mistyką. Podczas, gdy ogólnie przyjęty strój sceniczny każdego frontmana składał się głównie z dresów i płaszczy, Brian zakładał sukienki, topy z głębokim dekoltem, błyszczyki i cienie do powiek. Dla większości ludzi, którzy po raz pierwszy mieli okazję odkryć zespół na żywo, Brian był chodzącym, mówiącym znakiem zapytania. I kochał to.

„Na koncerty przychodzili ludzie, którzy nie wiedzieli o nas zbyt wiele i spora ich część uważała, że Placebo to zespół z frontmanem, który jest kobietą. Dla mnie było to bardzo zabawne. Zwłaszcza , że czasami byli to ludzie w koszulkach Oasis, którzy myśleli, że wokalistka zespołu jest seksowna, a potem wracali do domu i musieli zadać sobie kilka pytań, gdy dowiadywali się, że piosenkarka nazywa się Brian. To ciche wyzwanie, które rzucaliśmy zjawisku homofobii poprzez bycie sobą, było, jak sądzę, na tyle polityczne, na ile mogliśmy sobie wtedy pozwolić.”

Patrząc na to z perspektywy czasu” – kontynuuje – „wydaje się, że wyrażenie siebie w ten sposób było dla nas prawdziwą koniecznością. Nie staraliśmy się być skrajnie różni, po prostu staraliśmy się być sobą”.

Gdzieś pomiędzy ich prowokacyjną estetyką, ostrymi dźwiękami i tekstami poruszającymi tematykę bycia outsiderem, tematykę płci i tożsamości seksualnej oraz zdrowia psychicznego, Placebo szybko zyskało rzeszę pełnych pasji fanów, z którymi do dziś łączy ich głęboka więź. W miarę jak ich własny zespół rósł w siłę, podejmowali się współpracy z innymi, wkraczając na wyższe szczeble rockowego wtajemniczenia przy pomocy ich własnych idoli z okresu młodości.

Brian wspomina tutaj Roberta Smitha z The Cure, a także Michaela Stipe’a z R.E.M., z którym w 2006 roku nagrał w duecie utwór „Broken Promise”. Mówi o nich, jako o pewnego rodzaju przewodnikach, zarówno w muzyce, jak i poza nią. Ale kiedy DIY pyta o dotychczasowe osiągnięcia w jego karierze, z których jest najbardziej dumny, to od razu pojawia się wyłącznie jedno nazwisko: David Bowie, który użyczył swojego głosu do wersji singla Placebo z 1998 roku „Without You I’m Nothing” i dla którego byli supportem podczas trasy koncertowej przez pięć lat.

Zaczęliśmy z nim koncertować jeszcze przed wydaniem naszej pierwszej płyty” – wspomina Brian. „Graliśmy nasz półgodzinny set, a potem każdego wieczoru paliliśmy jointy, oglądaliśmy Bowiego i uczyliśmy się sztuki scenicznej. Uczyliśmy się, co tak naprawdę oznacza występowanie na scenie”. Dla młodych punkowców nie mogło być lepszego mentora, a Brian osobiście sporo wyniósł z ich znajomości.

David bez wątpienia był legendą, ale nigdy nie zachowywał się jakby myślał, że nią jest. Zawsze można było w nim odnaleźć trochę chłopca wywodzącego się z klasy robotniczej, który dorastał w Brixton” – mówi Brian, naśladując subtelny londyński akcent.

David był osobą, która wszystkich traktowała z godnością. Nie miało znaczenia, czy byłeś Bono, czy hydraulikiem. Rozmawiał z ludźmi dokładnie w ten sam sposób, z życzliwością, godnością i współczuciem – przerywa. „Znasz tę piosenkę Foo Fighters: „Mój bohater, on jest zwyczajny”? W Davidzie była właśnie taka cudowna zwyczajność, przystępność i życzliwość, które, jak sądzę, wpłynęły na mnie bardzo, bardzo mocno”.

Uznanie go za rówieśnika przez artystów, których kochał w młodości, dało Brianowi siłę, ale wokalista szybko przyznaje, że ma skłonności do samokrytyki i trudno mu docenić własną twórczość. „Nigdy całkowicie nie zanikł ten głos w mojej głowie, mówiący mi, że mogę zrobić coś lepiej. Wiesz, mówiący „To nie Leonard Cohen ani Bob Dylan, teraz naprawdę, prawda? ” Wciąż mam w głowie ten głos!” chichocze. „Mówi mi „Uszło ci to tym razem na sucho Brian, ale to nie jest dokładnie Billie Holiday!”

Pomijając zastrzeżenia Briana, oczywiste jest, że tak jak Placebo ma swoich bohaterów, to oni sami zainspirowali niezliczone gangi odmieńców do podążania ich śladami. Kiedy w 2007 roku występowali razem, Gerard Way z My Chemical Romance nazwał Placebo jednym ze swoich ulubionych zespołów wszech czasów. Niedawno Pale Waves złożył hołd teledyskowi „Teenage Angst” we własnym klipie do „One More Time”. Można także wyczuć ich eteryczną obecność w muzyce Wolf Alice, ich uderzenie w The Horrors, ich seksapil w Måneskin, którzy nawet jeszcze się nie urodzili, gdy Placebo zaczynało tworzyć muzykę. Nieustannie wychodząc ze swojej strefy komfortu w imię tworzenia wspaniałej sztuki, Placebo zapisało swoje niegrzeczne, trochę brutalne dziedzictwo na kartach historii rocka.

Pomiędzy debiutem a 2013 r. Placebo wydało sześć kolejnych albumów studyjnych, z których każdy znalazł się na listach przebojów w Wielkiej Brytanii i Europie. Występowali w wielkich halach koncertowych, na renomowanych festiwalach, a nawet pojawili się w filmie Todda Haynesa Velvet Goldmine – w bluzkach i boa z piór – coverując utwór T-Rexa przed upudrowanym Christianem Bale’em. Bez wątpienia, przeszli też sporo trudnych chwil związanych z nadużywaniem narkotyków i zmianami w składzie, ale ich trajektoria, ich „podróżujący cyrk”, jak żartuje Brian, rzadko zwalniał. Tak było do czasu, gdy wielka trasa koncertowa rozpoczęta w 2016 roku z okazji 20-lecia zespołu – zaaranżowana przez ich wytwórnię w tamtym czasie – prawie na dobre zatrzymała ich pędzący pociąg.

W rezultacie swojego „dużego problemu z nudą”, Brian odkrył, że powracanie co wieczór do starego materiału – hitów takich jak „Nancy Boy” i „Pure Morning”, które zespół przestał wykonywać wieki temu – to trudne doświadczenie, delikatnie mówiąc. „Weszliśmy w tę trasę nieco przestraszeni, ponieważ czuliśmy, że jest to bardzo komercyjne doświadczenie, bardzo samochwalcze i szczerze mówiąc, prawie jak masturbacja.”

Ale kiedy on i Stefan ujrzeli radość, jaką ich stary materiał wywołał na twarzach fanów, zaczęli traktować tę trasę jako „paliwo w zbiorniku”, zachęcające do kontynuowania koncertów; niestety w przeciągu roku stało się to nie do zniesienia.

Stefan mówi, że nigdy nie spotkał nikogo, kto nudziłby się tak szybko jak ja. Kiedy jesteś znudzony dźwiękiem własnego głosu, ale musisz codziennie prezentować go publicznie, tworzy to wielki dysonans poznawczy”, śmieje się Brian. „Pod koniec [trasy] czuliśmy się jak figury woskowe przewożone po całej planecie. Wtedy powiedziałem sobie, że chcę zareagować na tego rodzaju rażącą komercję, zarówno w tym, co robię jako tekściarz i jakie nastroje tworzę w studiu. W 2017 roku zdecydowałem, że wszystko, czym było „to”, nie znajdzie miejsca na nowym albumie”. I tak Brian i Stefan – po raz kolejny jako duet, po odejściu trzeciego perkusisty Steve’a Forresta – zabrali się do pracy nad tym, co miało stać się finalnie albumem „Never Let Me Go”.

Ukazujący się w przyszłym miesiącu, prawie dziewięć lat po swoim poprzedniku („Loud Like Love”) z 2013 roku, krążek „Never Let Me Go” to bezkształtny, dystopijny album, który sięga do dotychczasowego dorobku Placebo przez pryzmat paranoi. Ponad hipnotyczną elektroniką i miażdżącymi gitarami Brian analizuje ludzki wpływ hipernadzoru w miastach, emocjonalne żniwo zmian klimatycznych i pragnienie ucieczki od przesyconego współczesnego życia. Większość nagrań była już gotowa przed pandemią Covid; ten koszmar tylko dodał do albumu nieco swojego przesłania.

Dopiero po zakończeniu urodzinowej trasy koncertowej Brian zaczął przyglądać się otaczającemu go światu i zastanawiać się, co najbardziej go w nim zaniepokoiło. Zdając sobie sprawę, że społeczeństwo jest oblężone przez firmy internetowe gromadzące dane oraz przez nietykalne korporacje, które zanieczyszczają nasze umysły i środowiska, zadał sobie pytanie, podobnie jak wielu z nas, jak do cholery ludzkość skończyła w taki sposób?

Interesuje mnie sam proces uwodzenia” – stwierdza cierpko, wyjaśniając, jak lubi wykorzystywać postacie w piosenkach, by kierować intymnymi emocjami. „Historia, która mnie interesuje, to sposób, w jaki daliśmy się uwieść. Chciałem opowiedzieć o tym, jak [te problemy] odczuwa się z ludzkiej perspektywy”.

Będąc na celowniku opinii publicznej od najmłodszych lat, Brian od dawna musi radzić sobie z naruszaniem jego przestrzeni osobistej, zarówno w tabloidach, jak i przez „rock’n’rollowe dzieciaki”, które zwykły gromadzić się przed jego londyńskim mieszkaniem, czasami zdobywając się na odwagę żeby zadzwonić do drzwi. Wraz z pojawieniem się smartfonów takie wtargnięcie w jego sferę osobistą stało się zbyt przytłaczające i został zmuszony do opuszczenia swojego „przybranego” miasta rodzinnego.

Wyjechałem całkowicie rozczarowany. Ten brak prywatności wciskał się wszędzie…” urywa. „Czujesz się, jakbyś był obserwowany przez ludzi mieszkających obok. Musisz się wycofywać, uciekać od spojrzeń. Brian pokazuje te uciekinierskie fantazje w „Went Missing”, niepokojącym utworze mówiącym o postaci, która ucieka ze swojej planety, by znaleźć schronienie gdzie indziej.

W albumie słychać też bulgoczący wręcz gniew. Dziwny i niepokojący utwór „Surrounded By Spies” pokazuje zespół w szczytowej formie. Do tego kawałka Brian wykorzystał technikę „cięcia” spopularyzowaną przez Williama Burroughsa (a później także Bowiego), aby stworzyć utwór złożony z niepokojących fragmentów komentarzy społecznych: „Dead fly on a national anthem”, I see faces on the bathroom floor / Come on over and I’ll show you more.”. Z kolei w „Try Better Next Time” Brian rozmyśla nad zmianami klimatycznymi, sugerując, że być może rasa ludzka zasługuje na zniszczenie w nadchodzącym pożarze wywołanym własną nadmierną konsumpcją. Brian wskazuje szczyt ONZ COP22 jako przykład zysku, który ma pierwszeństwo przed ludźmi.

Będziemy szukać kapitalistycznych rozwiązań, aby rozwiązać problem, w który wpędził nas kapitalizm”, szydzi. „Myślę, że motyw zysku sam w sobie oznacza koniec naszego gatunku. Jako, że wciąż ubóstwiamy pieniądze i wzbogacanie się, coraz bardziej się gubimy”.

Co Brian sądzi o prezesach znajdujących się na szczycie finansowego łańcucha pokarmowego, którzy wpędzili nas w ten bałagan? Czy jest jakaś ratunek dla takich ludzi?

– „Chodzi o to, że ci faceci próbują zmienić się w zdobywców kosmosu. Jeśli dotrzemy na inną planetę, to Jeff Bezos i Elon Musk każą nam płacić za nasze powietrze, a biedni ludzie nie będą mogli oddychać”. W jego tonie nagle pojawia się udręka. „Przyszłość, którą nam oferują jest wspaniała. To znaczy, to już jest śmieszne, że musimy płacić za wodę. Woda to nie luksus, wiesz przecież, że nie możesz bez niej żyć. Czy nie zostało już nic, czego nie spieniężyliśmy? Jestem znudzony tym, jak wszystko musi opierać się na jakiejś umowie.”

Być może, aby doskonale zilustrować dystopijną stronę ich nowego albumu, w komunikacie prasowym Brian przyznaje, że jest zazdrosny o pokolenie swojego nastoletniego syna, które może załapać się na „miejsca w pierwszym rzędzie spektaklu apokalipsy”. Dzisiaj jednak szybko mówi, że pomimo swoich chorobliwych wizji przyszłości „świat wciąż potrzebuje ludzi z nadzieją i optymizmem”, a jednak…

„Cierpię na depresję klimatyczną, więc nie jestem pewien, czy ludzie powinni mnie zbyt uważnie słuchać” – śmieje się. „Może pokolenie mojego syna ocali planetę. Może nie. Jestem po prostu bardzo rozczarowany rasą ludzką”.

'Never Let Me Go’ ukaże się 25 marca 2022 r. nakładem wytwórni So Recordings.

Tłumaczenie: Karolina

Źródło: https://diymag.com/2022/02/18/placebo-never-let-me-go-in-deep-interview-february-2022